To dziwne uczucie, kiedy coś, o czym (myślisz, że) zapomniałeś nagle powraca. Ciągle próbujesz z tym walczyć, skupiać się na czymś innym, ale wiesz, że jedyne co możesz zrobić to nie powielać błędów, które robiłeś wcześniej. Po raz kolejny sytuacje się powtarzają, a tobie opadają już ręce z bezradności. Brniesz do przodu, nie patrząc na to. Sądzisz, że w końcu może ci się uda. I tu pojawia się problem... Wiesz, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale.. jak zwykle - łatwiej powiedzieć niż zrobić. Dręczą cię myśli, dlatego postanawiasz, że tym razem będzie inaczej, tym razem weźmiesz wszystko w swoje ręce i dobrniesz do końca. Postanawiasz, że to nie tylko obietnica, działasz. Kiedy już zaczyna ci się układać, potykasz się, ale wstajesz, jesteś znacznie silniejszy niż poprzednio. I oby tak dalej! Po wielu próbach widzisz przysłowiowe światełko w tunelu. I może działa tak wiara, że coś może się udać, a może po prostu dobrniesz w końcu (!) do tego miejsca, gdzie pozostanie ci wewnętrzne ustabilizowanie się. Trzymam kciuki, bo jeśli sama znajdę się w takim miejscu do pełni szczęścia nie będzie już wiele potrzebne.